Spontaniczne zakupy książek to inwestycja ryzykowna, ale
nieraz zaskakująco korzystna. Gdziekolwiek jestem na wakacjach i natknę się na
namiot z tanią książką wprost nie umiem sobie odmówić tej nietypowej rozrywki.
Pierwsza selekcja odbywa się na etapie okładki, druga obejmuje tytuł, dwie
ostatnie – opis z tyłu i pierwsze zdanie. W ten oryginalny sposób odnalazłam
przedmiot tej recenzji – „Pożeracza myśli” Stevena Halla.
Wydawca reklamował ją jako połączenie „Szczęk” i „Alicji w
Krainie Czarów”, które to zapewnienie oznaczało dla mnie tylko jedno z dwojga –
to koszmarny grafomański potworek albo intrygująca wysokojakościowa rozrywka. Po
lekturze umieściłabym ją ostrożnie w tej drugiej kategorii. Ostrożnie – ale dlatego
że ten pierwotnie założony dychotomiczny podział nie wyczerpuje możliwości tej
książki.
Nie ulega wątpliwości, że „Pożeracz myśli” to, wprawdzie
awangardowy, ale wciąż thriller. Jest w nim jednak coś więcej niż tylko
trzymająca w napięciu akcja i to właśnie te różnice czynią tę lekturę
interesującą. Steven Hall nie tyle sprzedaje nam rozrywkę, co używa rozrywkowej
konwencji, by opowiedzieć nam o sprawach trudnych, raczej bardziej znanych
literaturze wysokiej. By rozwiać wszelkie wątpliwości klasyfikacyjne – to rozrywka
z drugim dnem.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że dorastanie polega na tym, że
zaczynamy rozumieć, że potwory spod łóżka tak naprawdę są w nas. W tym sensie „Pożeracz
myśli” jest właśnie o dorastaniu. Główny bohater, Eric Sanderson ma zamkniętą w
sobie tykającą bombę, z którą nie potrafi się uporać, więc próbuje o niej
zapomnieć. Ponieważ jednak są rzeczy, o których zapomnieć nie sposób jego
strachy materializują się w zewnętrzne zagrożenie, z którym wydaje się łatwiej
poradzić. Atakujący go rekin Ludovician, który żywi się jego tożsamością jest
wyobrażeniem niewyobrażalnego.
„Pożeracz myśli” jest bowiem opowieścią o Ericu Sandersonie,
który budzi się pewnego dnia w domu, nic nie pamiętając i odnajduje list od
Poprzedniego Erica Sandersona. Postanawia więc odnaleźć prawdę o sobie i
wyrusza w wyczerpującą podróż, korzystając ze wskazówek kogoś, kim już nie
jest. Wędrówka odbywa się na granicy snu i jawy, Steven Hall zachęca czytelnika
do intelektualnej zabawy, w której koncepty, strachy, pojęcia, wszystko, co niematerialne
przybiera realne kształty. Tylko w taki sposób Eric Sanderson może się uporać z
cierpieniem, które starał się wyprzeć, ale które nie daje o sobie zapomnieć. Prawda
o nim jest wciąż obecna, na każdym etapie lektury, jest jednak czytelnikowi dawkowana,
tak samo jak nieświadomie dawkuje ją sobie główny bohater, odkrywając ją jako
ktoś inny. Czyta swój własny dziennik, ale nie pamięta, by go napisał, ani by
przeżył to, co napisał. Zaszyfrowana tragiczna opowieść o zmarłej ukochanej już
go tak nie dotyczy, skoro jej nie pamięta. Tylko jako ktoś inny potrafi
zdecydować, co dalej.
Książkę czyta się szybko, intryguje i trzyma w napięciu. Jest
także o sprawach ważnych, pozwala przepracować coś, co na pierwszy rzut oka
wydaje się zbyt tragiczne, by sobie wyobrazić – śmierć ukochanej. Polecam.