Czytam powoli, smakując litery. Oceniam ostrożnie, lecz jestem wybredna ...

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Nie deptaj trawy.

A kiedy tu wrócisz, powiesz mi, czy słońce jest twoim niewolnikiem. (fragment)
Twórczość Franka Herberta dość nietypowo wpisuje się w nurt SF, więcej mówiąc o przyszłości samego człowieka niż jego technologii, co czyni zeń twórczość niejako uniwersalną, skłonną jednak do wyolbrzymiania zjawisk już istniejących.
Frank Herbert należy też jednak do tego grona niewesołych twórców, którzy wpisali się w umysły czytelników jednym dziełem, czasem dlatego, że nic więcej nie napisali, czasem dlatego, że inne pozostały w cieniu. Tak więc Herbert staje niepewnie obok Rowling z jej Harrym Potterem, czy Montgomery z Anią i jeszcze paru innych twórców. Trudno tu mówić o jakiejś regule, ale Herbert staje tam zdecydowanie niesłusznie, bo choć nie ulega wątpliwości, że „Diuna” zasługuje na nagrody, którymi szczodrze ją obdarzono, nie jest jedynym dziełem wartym uwagi.
„Zielony mózg” to opowieść o zderzaniu się człowieka z naturą, jego walce o przetrwanie i błędach w tej walce popełnianych, o prawidłach, które rządzą nami wszystkimi i o zachwycie człowiekiem i światem. Ciężko tutaj określić głównego bohatera a nawet bohaterów, bo to, co chyba najbardziej imponuje w tej powieści, to staranne budowanie postaci, wchodzenie jakby do ich wnętrza, opisywanie ich myśli i przeżyć, kreując wrażenie, że siedzimy w każdej z nich, przeżywamy jej dylematy, podejmujemy trudne decyzje, rozpoznajemy uczucia. Z tego względu nie potrafimy żadnej potępić, lub stanąć po którejkolwiek ze stron. Ciekawe to zjawisko, bo choć wszyscy bohaterowie zdają się mieć sprzeczne interesy, to najbardziej niezdecydowany jest czytelnik, który nie ma już pojęcia, co jest słuszne.
To o tyle ważne i ujmujące na swój sposób, że pozwala odetchnąć od jednowymiarowych i niestety popularnych wśród twórców powieści z nurtu fantastyki, głównie fantasy, nawiązujących swoją fabułą i sposobem budowania postaci do baśni. To oczywiście bywa urzekające, ale dla mnie przyszedł pewien moment, gdy stwierdziłam, że powieść budowana na zderzeniu bohater-antybohater, jest już dla mnie zbyt banalna i przewidywalna. W „Zielonym mózgu” autor nie bawi się  z czytelnikiem w opowiadanie bajeczek i serwuje nam coś z każdą stroną zaskakującego.
Powieść zbudowana jest starannie, nie uwierzyłabym, że Herbert po prostu usiadł i ją napisał. Był w tym pewien zamysł, koncepcja, według której wodzi  czytelnika za nos, pokazując jedno a dając drugie i w efekcie nic już nie jest pewne, nawet śmierć. Autor zbytnio się nie rozdrabnia, nie prowadzi zbyt dużej ilości wątków, skupiając się wokół jednego, który zmierza do jasno wyznaczonego zakończenia. Pod względem fabuły więc jest ona klarowna i prosta, na co też zresztą wskazują jej wymiary, co przybliża ją odrobinę do noweli, choć zdecydowanie jest powieścią.
Fani „Diuny” i w „Zielonym mózgu” poczują się jak w domu. Znów z właściwym Herbertowi sceptycyzmem poruszamy największe dylematy egzystencjonalne, dotykające natury człowieka. Jest to o tyle ciekawe w tym przypadku, że opowiadamy o niej niejako z dwóch perspektyw – samego człowieka i badającej go istoty, która przywodzi na myśl te wszystkie opowieści o UFO, ale jest znacznie mniej banalna. Dzięki tej drugiej perspektywie możemy na samych siebie spojrzeć trochę inaczej. Mamy trochę zdziwienia też nad działaniem ludzkich społeczności i korelacji między jednostkami, wdarła nam się i odrobina romansu i relacje pomiędzy ojcem i synem, czy szefem i jego pracownikami.
Tak samo jak w „Diunie” Herbert sięga też po tematy proekologiczne, nie rażą one jednak bardzo i człowiek nie czuje się, jakby mu ktoś wbił w głowę tabliczkę z napisem nie deptać trawy, jak to kiedyś pewna dziennikarka pewien film określiła. Autor operuje wprawdzie tymi nieszczęsnymi hasłami o współpracy i przyjaźni między człowiekiem a przyrodą, ale nie robi tego aż tak nachalnie, by czytelnik poczuł się osaczony. Materia, którą operuje jest delikatna, ale mogłabym ostrożnie przyznać, że wychodzi z tego zwycięsko z ładną myślą na koniec. Duży plus za mózg, który odkrywa w sobie uczucia i przeprowadza na sobie samobadanie. Bywało momentami nawet zabawnie. Bywało nawet trochę strasznie. Warto było spróbować czegoś jeszcze poza „Diuną”, dla tych, którym się podobała i „Zielony mózg” przypadnie do gustu, tym, którzy jeszcze nie próbowali, ani jednego, ani drugiego – polecam nadrobić.

/książeczka to jedna z antykwariatowych zdobyczy, aż zachwyca swoją starością. Pierwszy raz widzę taką czcionkę i stronę tytułową, która nic nie podaje oprócz tytułu oryginału i pierwszego wydania w ogóle. Naprawdę intrygująca sprawa.

2 komentarze:

  1. Z racji postanowienia u nadrabianiu zaległości w dziedzinie fantastyki, postanowiłam przeczytać "Diunę", bo to podobno klasyka fantastyki. "Zielony mózg" już wpisałam na listę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja osobiście bardzo lubię tego autora - jest dość specyficzny, więc w zasadzie, jak jedno się spodoba to wiadomo, że i reszta 'jest dla nas'

    OdpowiedzUsuń