Czytam powoli, smakując litery. Oceniam ostrożnie, lecz jestem wybredna ...

piątek, 14 lutego 2014

Wyobraź sobie strach

Spontaniczne zakupy książek to inwestycja ryzykowna, ale nieraz zaskakująco korzystna. Gdziekolwiek jestem na wakacjach i natknę się na namiot z tanią książką wprost nie umiem sobie odmówić tej nietypowej rozrywki. Pierwsza selekcja odbywa się na etapie okładki, druga obejmuje tytuł, dwie ostatnie – opis z tyłu i pierwsze zdanie. W ten oryginalny sposób odnalazłam przedmiot tej recenzji – „Pożeracza myśli” Stevena Halla.

Wydawca reklamował ją jako połączenie „Szczęk” i „Alicji w Krainie Czarów”, które to zapewnienie oznaczało dla mnie tylko jedno z dwojga – to koszmarny grafomański potworek albo intrygująca wysokojakościowa rozrywka. Po lekturze umieściłabym ją ostrożnie w tej drugiej kategorii. Ostrożnie – ale dlatego że ten pierwotnie założony dychotomiczny podział nie wyczerpuje możliwości tej książki.
Nie ulega wątpliwości, że „Pożeracz myśli” to, wprawdzie awangardowy, ale wciąż thriller. Jest w nim jednak coś więcej niż tylko trzymająca w napięciu akcja i to właśnie te różnice czynią tę lekturę interesującą. Steven Hall nie tyle sprzedaje nam rozrywkę, co używa rozrywkowej konwencji, by opowiedzieć nam o sprawach trudnych, raczej bardziej znanych literaturze wysokiej. By rozwiać wszelkie wątpliwości klasyfikacyjne – to rozrywka z drugim dnem.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że dorastanie polega na tym, że zaczynamy rozumieć, że potwory spod łóżka tak naprawdę są w nas. W tym sensie „Pożeracz myśli” jest właśnie o dorastaniu. Główny bohater, Eric Sanderson ma zamkniętą w sobie tykającą bombę, z którą nie potrafi się uporać, więc próbuje o niej zapomnieć. Ponieważ jednak są rzeczy, o których zapomnieć nie sposób jego strachy materializują się w zewnętrzne zagrożenie, z którym wydaje się łatwiej poradzić. Atakujący go rekin Ludovician, który żywi się jego tożsamością jest wyobrażeniem niewyobrażalnego.

„Pożeracz myśli” jest bowiem opowieścią o Ericu Sandersonie, który budzi się pewnego dnia w domu, nic nie pamiętając i odnajduje list od Poprzedniego Erica Sandersona. Postanawia więc odnaleźć prawdę o sobie i wyrusza w wyczerpującą podróż, korzystając ze wskazówek kogoś, kim już nie jest. Wędrówka odbywa się na granicy snu i jawy, Steven Hall zachęca czytelnika do intelektualnej zabawy, w której koncepty, strachy, pojęcia, wszystko, co niematerialne przybiera realne kształty. Tylko w taki sposób Eric Sanderson może się uporać z cierpieniem, które starał się wyprzeć, ale które nie daje o sobie zapomnieć. Prawda o nim jest wciąż obecna, na każdym etapie lektury, jest jednak czytelnikowi dawkowana, tak samo jak nieświadomie dawkuje ją sobie główny bohater, odkrywając ją jako ktoś inny. Czyta swój własny dziennik, ale nie pamięta, by go napisał, ani by przeżył to, co napisał. Zaszyfrowana tragiczna opowieść o zmarłej ukochanej już go tak nie dotyczy, skoro jej nie pamięta. Tylko jako ktoś inny potrafi zdecydować, co dalej.

Książkę czyta się szybko, intryguje i trzyma w napięciu. Jest także o sprawach ważnych, pozwala przepracować coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się zbyt tragiczne, by sobie wyobrazić – śmierć ukochanej. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz