Czytam powoli, smakując litery. Oceniam ostrożnie, lecz jestem wybredna ...

wtorek, 2 sierpnia 2011

upadłam na siłowni i zapomniałam dziesięć lat mojego życia

Literatura kobieca to bardzo pojemne hasło – mieści w sobie banalne romanse, tanie wyciskacze łez i schematyczne powiastki z elementami humorystycznymi, które zazwyczaj kończą na wielkim ekranie z podpisem ‘komedia romantyczna’ a zarazem ciekawe powieści obyczajowe z nutką sceptycznej analizy społeczeństwa, rodziny i ogólnie stosunków międzyludzkich. Niby coś je łączy – a zarazem dzieli wszystko, dlatego odnoszę się do takich książek z pewną rezerwą. W „Kilka dni z życia Alice” coś mi się od razu spodobało, choć okładka dość typowa i nieprzyjemnie błyszcząca a główna bohaterka ma jedno z najbardziej żałosnych imion, jakie tylko mogłabym sobie wyobrazić – Alice Love. Może słoneczko mocniej przygrzało a może przedwyjazdowy nastrój mnie dopadł – ale nie zniechęciłam się i… słusznie.
Autorką „Kilku dni…” jest Liane Moriarty, australijska pisarka, która oprócz literatury kobiecej ‘uprawia’ też młodzieżową, lecz już pod pseudonimem. Wspomnianą powieść zaś na szklany ekran przenieść planuje wytwórnia Fox Pictures. Opowiada ona o tytułowej Alice, która pewnego dnia przewróciła się na siłowni a w szpitalu okazuje się, że jest przekonana, że ma lat 29, kochającego męża a w brzuchu nosi swojego pierwszego syna, chociaż jest 10 lat starsza, z mężem się rozwodzi i ma już trójkę dzieci. W jej życiu zmieniło się prawie wszystko – relacje z siostrą, z ‘partnerem na całe życie’, z jej dotychczasowymi przyjaciółmi. Wszystko jest nie tak jak powinno, nie tak, jak sobie to wyobrażała a ona nie rozumie dlaczego i otoczenie nie jest zbyt skłonne wyjaśniać te bolesne kwestie, ufając, że wkrótce sama sobie wszystko przypomni. Tymczasem nic takiego się nie dzieje a Alice zaczyna podejmować decyzje i zmieniać rzeczy, które ‘miały być inaczej’.
Można powiedzieć, że główna bohaterka łączy w sobie elementy zewnętrznego obserwatora a zarazem uczestnika wydarzeń. Powoli, małymi kroczkami, wraz z nią, dowiadujemy się wszystkiego o wydarzeniach, które miały miejsce w ciągu 10 lat. Niby niewiele – lecz w życiu Alice zmienia się praktycznie wszystko. Także ona jest inna, jakaś mniej radosna i beztroska, jakaś zgorzkniała, przestraszona i odrażająco snobistyczna. Dba o siebie, schudła, chodzi na siłownię, jest surowa i stanowcza. W dodatku prowadzi okropną kłótnię z mężem o dzieci. Ma prawie 40 lat i tak teraz wygląda jej życie, które z bólem konfrontuje ze swoimi marzeniami i oczekiwaniami sprzed tych 10 lat. Jej siostra też się zmieniła – jakby osłabła, przestała być tą twardą Elisabeth, która zawsze radziła jej, co ma robić. Teraz to ona zdaje się wołać o pomoc, ponieważ jej także wszystko się skomplikowało.
W to życie wchodzimy gładko, książkę czyta się szybko i przyjemnie nawet w podskakującym autokarze i przy jednoczesnym słuchaniu przewodniczki. Książka na miarę dzisiejszego znudzonego społeczeństwa – przejrzysta, wciągająca, skonstruowana tyle ciekawie, że sytuację śledzimy aż z trzech stron – tytułowej bohaterki, o której opowiada się w trzeciej osobie (niejako trzon powieści), Elisabeth, która pisze swoją ‘pracę domową’ zadaną jej przez psychoterapeutę i wreszcie przyszywanej babci Alice, która pisze swojego bloga (do tego nawet komentarze pod wpisami!). Warsztatowo powieść trzyma się naprawdę nieźle, choć co uważniejszy czytelnik z pewnością bolał będzie nad polskim tłumaczeniem, które miejscami jest nienaturalne i korektą, na którą pewnie było za mało czasu. Nie jest to może powieść wysokich lotów, ale też do takiej nie pretenduje, nie nudzi pseudopsychologicznymi rozważaniami nad ludzką naturą, lecz opowiada ciekawą historię, przedstawia pewien problem, z którym w mniejszym lub większym stopniu i rodzimy czytelnik się utożsami i przełoży na polskie realia. Opowiada o rodzinie, o macierzyństwie, o kobietach, o ich pragnieniach i uczuciach, o życiu w dzisiejszym świecie. Autorka robi to sprawnie i z tej ‘zwykłej’ opowieści czyni coś poruszającego i wartego uwagi, coś więcej nawet niż ‘urlopową’ lekturę, lecz wystarczająco lekką i ‘łatwostrawną’ nawet przy wysokich temperaturach. Polecam. Na każdą pogodę w sumie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz